Recenzje

Książka Anny Powideł pt. „Cesarzowa rodzi w domu” porusza wiele zagadnień: pragnienia dziecka, porodu, wychowania, macierzyństwa, miłości małżeńskiej, ale przede wszystkim uczy zaufania Panu Bogu. Przeżyciami autorki można by obdzielić kilka osób, a każda z nich otrzymałaby niezwykle barwny i bogaty życiorys.

Tytułowa „cesarzowa” to kobieta po cesarskim cięciu (a właściwie po trzech cesarkach!), której wielkim pragnieniem jest poród domowy. Na drodze realizacji tego pragnienia spotyka ogromne zdziwienie i niezrozumienie ze strony lekarzy, jest wręcz podejrzewana o szaleństwo. Ginekolodzy są przeciwni decyzji młodej mamy ze względu na stan jej zdrowia i liczne komplikacje towarzyszące wcześniejszemu porodowi. Jednak to nie przeszkadza jej w realizacji marzenia. Bohaterka zna swój organizm, jego możliwości, a przy tym ma wielką ufność i pewność, że Dawca Życia jej nie opuści. Dzięki temu udaje jej się osiągnąć swój cel i to aż trzykrotnie.

Niezwykła jest również postawa męża, który wspiera Annę na każdym etapie życia. Zajmuje się domem, dziećmi, pracuje, a przy tym jest pogodny i… wciąż otwarty na nowe życie. Oboje traktują je jako najpiękniejszy dar, którego nie można nie przyjąć. Autorka pisze: „postanowiliśmy całkowicie zaufać Bogu. To On jest Dawcą życia i doskonale wie, kiedy jest najwłaściwszy czas na obdarowanie. Dlaczego by lękać się przyjmować dar. Gdyby ktoś chciał ofiarować nam nowy dom lub auto, to nie mielibyśmy problemu z przyjęciem takiego prezentu, a kiedy Bóg chce ofiarować nam cząstkę siebie samego, to mamy opory”. Razem z mężem przyjmują więc „Boże dary”, starając się wychować je jak najlepiej.

Autorka zdecydowała się na poród domowy, ponieważ pragnęła wziąć odpowiedzialność za ten sprawdzian miłości. Nie chciała, aby zabrano jej dziecko zaraz po urodzeniu i poddawano je niepotrzebnym jej zdaniem zabiegom. Chciała, by poród odbył się w przyjaznych dla niej i dla dziecka warunkach, by obok był mąż i znajome, swojskie otoczenie. Poród domowy może być piękną alternatywą dla porodu w szpitalu – pozwala matce i dziecku na bliski kontakt od samego początku, ułatwia rozpoczęcie karmienia, pomaga w nawiązaniu pierwszych, ważnych więzi. Środowisko domowe jest najlepszym miejscem do urodzenia dziecka we własnym tempie i rytmie, bez ulegania zasadom i normom szpitala i personelu medycznego. Tym bardziej, że jak twierdzą psycholodzy zajmujący się psychologią prenatalną, zdrowe dzieci w czasie rodzenia się są w pełni świadome: słyszą i czują. Ich przejście od spokojnego miejsca pod sercem mamy do świata zewnętrznego jest jak burza na morzu dla rozbitka.

Jednak Anna nie gloryfikuje porodów rodzinnych. Po urodzeniu kolejnego dziecka drogą cesarskiego cięcia pisze: „Musiałam mieć tę cesarkę. Gdyby nie ona, nie pisałabym dziś tych słów, ciesząc się piątym potomkiem. To cięcie uratowało życie moje i maleństwa. I dobrze, że cięcie cesarskie jest. Dziś jestem zagorzałą zwolenniczką porodów naturalnych, jak również zagorzałą zwolenniczką cięć cesarskich. Musiało się to stać…”.

Książkę czyta się jak powieść, z każdym zdaniem i… z każdym porodem zadając sobie pytanie: ile jeszcze wytrzyma ta młoda mama? Ile jeszcze będzie w stanie znieść i przezwyciężyć?

Odpowiedzi udziela sama autorka: „Minęło zaledwie kilka miesięcy od narodzin Eli, a we mnie znów odżywa pragnienie przyjęcia nowego życia. Pragnę być nade wszystko wolną. Wolną od planowania, analizowania, układania, reakcji rodziny i otoczenia, wolną od słabości stanu błogosławionego, wolną od sposobu narodzin, od życia i śmierci. Chcę oddawać się mężowi w radości i spełnieniu, z radością przyjmować życie, którym nas Bóg obdarzy”.

Cesarzowa rodzi w domu” to książka, w której autorka przekazuje czytelnikom informacje, których prawdopodobnie nie znajdą w czasopismach, Internecie czy u lekarza. Pokazuje, że istnieje inny sposób rodzenia, niż na szpitalnym łóżku. Daje możliwość wyboru. Dzieli się dobrodziejstwami i radościami naturalnego porodu, pokazując, jak ufać odwiecznej mądrości swojego organizmu tak, by poród był niezapomnianym i niezwykłym doświadczeniem. Przedstawiając historie swoich porodów Anna Powideł udowadnia, że można przygotować ciało, umysł i duszę do tego pięknego doświadczenia, by przeżyć je w sposób świadomy i pozytywny. Książka sprawia, że przeżycie porodu naturalnego może stać się marzeniem.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Redaktor naczelny czasopisma dla nauczycieli i wychowawców „Wychowawca”

Poród to moment szczególnie ważny. Kluczowy dla rodzącego się dziecka i równie istotny dla „rodzącej się” matki. Jakość narodzin ma ogromny wpływ na całe życie dziecka, matki i ich bliskich. Współcześnie mało kto ma odwagę dyskutować z powszechnie przyjętą praktyką oddawania tego wyjątkowego procesu pod kontrolę specjalistów. Większość żyje w przekonaniu, że ciąża i poród są, z założenia, związane ze szczególnym ryzykiem, a obowiązkiem każdej matki jest na ten trudny czas powierzyć się opiece lekarza i na niego złożyć odpowiedzialność za życie i zdrowie własne i dziecka. Kto podważa zasadność takiego postępowania naraża się na potępienie ze strony otoczenia i zarzut nieodpowiedzialności.

Z dużym zainteresowaniem przyjęłam propozycję przeczytania książki Anny Powideł „Cesarzowa rodzi w domu” jeszcze zanim pojawiła się w sprzedaży. Znając trochę historię Anny nie nastawiałam się na łatwą lekturę. Zagłębiając się w pełną emocji narrację już na starcie odrzuciłam prostą pokusę, by zaszufladkować autorkę jako bohaterkę lub wariatkę. Lektura wywoływała we mnie silne i sprzeczne odczucia. Jako położna, świadoma zagrożeń związanych z porodem u kobiety po cięciu cesarskim, nie mogę popierać opisanych w książce wyborów – wiem, że wiązały się one z możliwym do przewidzenia, ryzykiem zarówno dla matki, jak i dla dziecka. Jako psycholog pracujący z matkami po traumatycznych porodach i matka dzieci urodzonych w pełni naturalnie w warunkach domowych znajduję jednak zrozumienie dla podjętych przez autorkę decyzji – wiem, jak ważnym doświadczeniem jest poród i jak cenne dla rodzącej kobiety jest poczucie sprawstwa i działania zgodnego z własną intuicją.

Lektura pozostawia mnie z pytaniem: Dlaczego? Co takiego dzieje się w naszym położniczym świecie, co zmusza kobietę do tak desperackich kroków? Dlaczego osoby powołane zawodowo do wspierania kobiety w ciąży i porodzie, tak często nie chcą traktować matki oczekującej narodzin jak pełnoprawnego partnera? Dlaczego nie widzą w niej osoby najbardziej zmotywowanej do dbania o dobro swoje i swojego potomstwa? Dlaczego z góry uznaje się ją za niekompetentną, a nawet niebezpieczną dla siebie i dziecka?

Czytając miałam obawy, że „Cesarzowa…” może zachęcać kobiety po porodach operacyjnych lub z innymi przeciwwskazaniami do porodu drogą naturalną, aby rodziły w domu bez asysty medycznej. Nie byłoby to z korzyścią ani dla tych kobiet i ich dzieci, ani dla atmosfery wokół porodów pozaszpitalnych, które są w pełni bezpieczną alternatywą, (pod warunkiem braku czynników ryzyka ze strony matki i dziecka). Za to bardzo cenne wydało mi się pokazanie kobietom na przykładzie przedstawionych historii, że nikomu nie będzie tak bardzo zależało, jak im samym, na tym by poród był doświadczeniem dobrym i budującym dla matki, dla dziecka, a także dla pozostałych członków rodziny. Troska personelu medycznego przeważnie skierowana jest w inną stronę. Powszechna zgoda na to, by całą odpowiedzialność za bezpieczeństwo matki i dziecka w czasie ciąży i porodu składać na lekarzy jest brzemienna w skutki – z jednej strony powoduje marginalizację roli kobiety i jej uprzedmiotowienie, a z drugiej wiąże się z mnożeniem po stronie lekarzy kolejnych zabezpieczeń przed ryzykiem. Lekarz, który musi się samodzielnie mierzyć z odpowiedzialnością za cudze bezpieczeństwo, ma nadmierną skłonność do interwencji – skoro on sam ma odpowiadać, to robi co w jego mocy, by nie dopuścić do powstania ryzyka. Działa, zanim ktokolwiek będzie mógł mu zarzucić bezczynność czy zaniedbanie. Skutkiem takiego nastawienia jest stale wzrastająca liczba cięć cesarskich, która w ostatnich latach w Polsce przekroczyła 40% porodów. Jeśli kobiety nie będą gotowe zmierzyć się z odpowiedzialnością za siebie i swoje rodzące się dzieci, to trudno oczekiwać odwrócenia się tej tendencji.

Anna Powideł zwraca uwagę na potrzebę duchowego przygotowania do ciąży i porodu. Pokazuje, jak ważne jest zaufanie Bogu i pogodzenie się z planem, który ma On dla każdego człowieka. Takie zaufanie w naturalny sposób pociąga za sobą zgodę na przyjęcie konsekwencji. To bardzo ważne. Bliskie mi jest zdanie świętego Ignacego Loyoli – Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie. Stąd jestem zdania, że każda matka powinna zadbać o rzetelną edukację przedporodową, przygotować się zarówno fizycznie, jak i psychicznie do tego niezwykłego wydarzenia, które będzie jej udziałem. Szczególnie jest to ważne w przypadku kobiet o bardziej skomplikowanej historii położniczej czy zdrowotnej.

Wciąż zbyt mało się mówi o właściwym przygotowaniu psychologicznym do porodu – o gotowości do wzięcia odpowiedzialności za siebie i swoje rodzące się dziecko. Przygotowanie psychologiczne jest wyjątkowo ważne dla kobiet, które mają za sobą trudną historię położniczą – w szczególności straty dzieci lub traumatyczne porody. Podobnie jest z przygotowaniem fizycznym, którego nie wolno sprowadzić jedynie do kontroli swojego stanu zdrowia i wykonywania standardowo zalecanych badań. Choć powszechnym zjawiskiem są dziś szkoły rodzenia, to nadal zbyt mały nacisk kładzie się na to, co kobieta w ciąży, a także jeszcze przed nią może zrobić, by dobrze przygotować się fizycznie na ten stan i zapewnić swojemu dziecku możliwie najlepszy start, a sobie szansę na piękny i budujący poród. Mało która kobieta po cięciu cesarskim słyszała o potrzebie fizjoterapii, w tym mobilizacji blizny, a są to działania, które mogą mieć bardzo istotny wpływ na przebieg kolejnej ciąży i porodu.

Na koniec pozostawiam sprawę najtrudniejszą chyba, ale niezwykle istotną, czyli poszukiwanie życzliwego wsparcia na czas porodu. Mam świadomość, że nie jest łatwo przekonać lekarzy do “swoich pomysłów na rodzenie”, szczególnie, jeśli bardzo odbiegają one od przyjętych standardów postępowania. Ze znanych mi historii wynika jednak, że nie jest to niemożliwe. Ważne, by mieć silne, poparte rzetelną wiedzą, przekonanie o słuszności swojej postawy oraz odwagę wzięcia odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Zwykle dla nabrania tego przekonania niezbędne jest odzyskanie kontaktu z własnym ciałem i zaufania do siebie samej, czego konsekwentnie pozbawia nas współczesne zmedykalizowane podejście. Niezbędne jest też patrzenie szersze niż tylko przez pryzmat najbliższego szpitala. Czasem lokalny personel medyczny jest całkowicie zamknięty na dialog z pacjentką i uwzględnienie jej potrzeb. Wielu kobietom wydaje się, że nie można wtedy zrobić niczego poza poddaniem się obowiązującym procedurom – skoro od lat wszystkie kobiety w rodzinie i otoczeniu rodzą tak, jak im się nakazuje, to widocznie tak trzeba. Nic bardziej mylnego! Warto próbować zmieniać postawy lekarzy, a gdy nie jest to możliwe, należy szukać innego, bardziej przyjaznego lub otwartego miejsca. Takich miejsc w Polsce jest już kilka i warto pracować nad tym, by pojawiały się kolejne. Bez działań oddolnych trudno oczekiwać w położnictwie zmian ukierunkowanych na większe poszanowanie i zrozumienie potrzeb kobiet i ich dzieci. Trudno się dziwić, że lekarz obciążony nadmierną odpowiedzialnością chce się ukryć za wytycznymi i procedurami. Jednak to matka jest pierwszym i najbardziej kompetentnym rzecznikiem potrzeb swoich i swojego dziecka! To ona ma najbardziej całościowe podejście. Jej odpowiedzialność nie kończy się z chwilą opuszczenia z noworodkiem szpitalnych murów. To matka będzie ponosić konsekwencje decyzji podjętych przez lekarza – poza oczywistymi dla wszystkich skutkami zdrowotnymi, może również po traumatycznym porodzie borykać się z depresją, mieć trudności w budowaniu relacji z dzieckiem, czy inne problemy natury psychologicznej. Dlatego warto włożyć każdy wysiłek w zapewnienie sobie szansy na godny i dobry poród.

“Cesarzowa…” warta jest przeczytania, bo może być bardzo ważnym i konstruktywnym głosem w dyskusji o sytuacji położniczej w Polsce. Żeby jednak tak było, należy odrzucić pokusę by potraktować ją jako “instrukcję postępowania” w przypadku obciążonego wywiadu położniczego lub jako opis przeżyć osoby niepoczytalnej, której nie można traktować poważnie. Można z tej książki wyczytać, jak bardzo indywidualnie kobiety doświadczają ciąży i porodu, jak trudno zamknąć te unikalne doświadczenia w wystandaryzowane, ściśle określone ramy. To bardzo ważne, by pozwolić kobiecie tworzyć jej własną, całkiem inną od wszystkich, historię macierzyństwa. Da się to zrobić, nie zaniedbując względów bezpieczeństwa, choć niewątpliwie wymaga to wiele świadomego zaangażowania.

Jeśli lektura ta skłoni czytelników do konstruktywnej refleksji, to autorka będzie miała pełne prawo czuć satysfakcję z owoców swojej pracy.

dr Katarzyna Karzel

matka siedmiorga dzieci urodzonych w domu, psycholog, położna